2013-09-26 10:33:11
Polonizacja to nie tylko PR
Skala inwestycji, jakie planujemy w najbliższych latach przeprowadzić, modernizując siły zbrojne, nie ma praktycznie odpowiednika w polskiej gospodarce. Nasza najistotniejsza triada – obrona przeciwlotnicza, śmigłowce i okręty podwodne to niewiele mniej niż 50 miliardów PLN i to tylko za sam zakup sprzętu. Do sumy dodajmy kolejne 50-100 miliardów PLN potrzebnych na cały cykl użytkowania, modernizacji, a na końcu utylizacji. Czy znasz, Czytelniku, w naszym kraju inny odpowiednik takich wydatków jednostkowych? Nam przychodzi na myśl tylko mglista i kosztowna deklaracja o planach budowy elektrowni atomowej na Wybrzeżu. Decyzje jakie zapadną w najbliższych 2-3 latach zadecydują o kształcie Sił Zbrojnych na najbliższe trzy dekady i dłużej oraz wskażą odbiorców ogromnych budżetowych kwot. Nawet jeżeli owe 134 miliardy planowane do wydania tylko na zakup uzbrojenia i wyposażenia w najbliższej dekadzie przeistoczy się w bardziej realne 80-100 miliardów, to i tak oznacza ogromny wysiłek dla dość biednego, socjalnego kraju i jest bardzo ważna dla dostawców działających na trudnym rynku uzbrojenia. Przy takim rozmachu, istotne są wszelkie warunki podpisywanych umów – każdy wynegocjowany ułamek procenta związany z samym kosztem nabycia, czy stopniem polonizacji przekłada się na dziesiątki milionów złotych, na setki miejsc pracy. Sprawa jest tak istotna dla naszej makroekonomii, że nie można dopuścić do sytuacji, aby polscy obywatele – ci co składają się na te miliardy oraz ci, którzy potem ten sprzęt będą obsługiwać – stali się nie głównym, a tylko dodatkowym beneficjentem inwestycji. Nie możemy znowu – za dziesięć lat – dojść do przekonania, że polonizacja największe wartości osiągnęła w wykupionych w polskich mediach reklamach, firmach public relations czy dochodach doradców i lobbystów.
Chyba każdy zauważa, że model gospodarki w znacznej mierze związanej z wytwarzaniem usług nie jest idealny. O ile 20 lat temu można było generować tysiące miejsc pracy dla doradców, marketingowców czy sprzedawców, o tyle dziś takiego skoku ilościowego już nie uświadczymy. Z drugiej strony wiadomo jak trudno jest sprowadzić do kraju inwestora, który zechciałby wybudować w Polsce zakład produkcyjny. Dziś ten „casting” jest udziałem nie resortów, ale całych państw (rządów krajów), które próbują nakłonić inwestorów, „rezygnując” przy tym z wielu należnych z tego tytułu profitów (np. podatków). W tym kontekście ogromne kwoty jakie planujemy przeznaczyć na obronność to duża szansa na dodatkowe tysiące, jak nie dziesiątki tysięcy miejsc pracy. Rozpoczęcie formalnych postępowań dotyczących nabycia nowych systemów uzbrojenia oznacza, że światowe koncerny ustawią się do nas w kolejce, nalegając „wybierz nas, dostaniesz to czego oczekujesz”. W porównaniu do innych krajów europejskich Polska jest szybko rozwijającym rynkiem zbrojeniowym – przykładowo nasze MON zamierza pozyskać 6 baterii zestawów przeciwlotniczych średniego zasięgu – czyli tyle ile Włochy (Francja kupiła takich zestawów 10), czy 70 śmigłowców wielozadaniowych nowej generacji – więcej niż Hiszpania i Grecja razem wzięte.
Inwestycja w armię to także jedna z ostatnich szans zwiększenia konkurencyjności polskiego sektora przemysłowego, w niektórych dziedzinach mocno zacofanego i zmuszonego korzystać z obcych wzorów pozyskanych wiele lat temu, która może zapewnić mu skok technologiczny. To trudne zadanie, ale w najbliższej dekadzie trzeba dla polskiej gospodarki uzyskać tyle, ile to możliwe. To szansa na wplecenie naszych firm w globalny biznes najnowszych wojskowych - i nie tylko - technologii. Wszystko oczywiście z korzyścią dla głównego użytkownika – wojska.
Problem jednak w tym, że strona polska do wspomnianej rywalizacji o „ułamki procentów” nie jest i w zasadzie nie może być przygotowana. Naszymi negocjacyjnymi partnerami są globalne koncerny, zatrudniające po kilkadziesiąt tysięcy ludzi i generujące sprzedaż na poziomie dziesiątek miliardów USD rocznie. Ich zetknięcie z polską administracją wojskową przypomina zderzenie cywilizacji albo konflikt asymetryczny. Strona polska nie jest dla nich żadnym partnerem, jesteśmy postrzegani jak klient supermarketu przez jego właściciela – biedni, ale zmuszeni do zakupów z uwagi na zaniedbania ostatnich dwudziestu lat.
Koncerny zbrojeniowe prowadzą stałą grę marketingową w wielu miejscach świata. Mają przygotowane odpowiednie zespoły zadaniowe i procedury działania. Mają także na nią środki. Ile pieniędzy można "zainwestować" w podpisanie umowy na 70 śmigłowców o szacunkowej wartości 10 miliardów PLN (dwukrotnie więcej jeśli wziąć pod uwagę LCC, czyli koszt życia maszyn)? Jeden procent tej sumy to 100 milionów PLN! Warto, zwycięzcy rywalizacji zapewniony bowiem będzie pewny przychód na kilka, nawet kilkadziesiąt lat. Działając w myśl tej strategii, sprzedawcy uzbrojenia są w stanie nie tylko wykupić reklamę, ale stworzyć przychylność dla siebie dziennikarzy, wydawnictw, całego sektora mediów, polityków. Tworzą nie tyle kampanie promocyjne ale pewną „sieć naczyń połączonych” (reklama, działania zakulisowe, także wsparcie osób wpływowych). Posiadają w swoich zbiorach każdy liczący się podręcznik marketingu, w którym przeczytają, że narzędziami promocji są: reklama, marketing bezpośredni (kontakt z potencjalnymi odbiorcami lub decydentami), działania public relations i sponsoring wydarzeń kulturalnych czy społecznych. Działają jak najbardziej legalnie i zgodne z najnowszymi trendami w sztuce marketingowej. Czy po stronie rządowej mamy specjalistów tej samej klasy, takich którzy znają na pamięć książki Philipa Kotlera?
Polonizacja to nie może być tylko PR. Polonizacja to nie może być tylko marketingowe hasło rządu, polonizacja nie może dotyczyć także tylko branży pijarowo-marketingowej.
Kogo bowiem wielcy potentaci zbrojeniowi mają po drugiej stronie? Urzędnika, nawet i sztab urzędników, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z tak istotnymi decyzjami w tym resorcie. Ludzi znających realia administracji, myślących (co zrozumiałe) o tym, jak nie sprowadzić na siebie problemów, gdy przyjdzie pora rozliczeń. Za tym urzędnikami w zasadzie nic nie stoi. Decydują o wydaniu miliardów, ale jednocześnie zmagają się z cięciami środków na obsługę biura. Nie ma mowy o wsparciu medialnym dla wyjaśniania społeczeństwu stanowiska MON, że robimy „tak a nie tak”? Nie ma pracy PR-owej – o ile koncern wyda wiele milionów PLN na budowę wizerunku zgodnego z własnymi oczekiwaniami, o tyle resort obrony nie wyda na ten cel nawet procenta tej kwoty.
Wyjaśnianie stanowiska polskich urzędników w wielu kwestiach sprowadza się do „beznakładowego tłitowania” przez ministra w mediach społecznościowych. Jest jeszcze wsparcie wojskowego medium, głównie w postaci portalu internetowego i miesięcznika Polska Zbrojna. To za mało. A to błąd, że nie przygotowaliśmy się do tego gombrowiczowskiego „starcia na miny”. Trzeba było przewidzieć taką sytuację, nie liczyć tylko na społeczne zrozumienie. Już zawczasu pewne kwoty, w zależności od całego programu, przeznaczyć nie tylko na przekonywanie o zaletach służby w korpusie szeregowych czy NSR, ale na promowanie inwestycji w polskie Siły Zbrojne i przemysł obronny.
Nie przygotowaliśmy także organizacyjnie naszego przemysłu. Straciliśmy lata – należy tak napisać biorąc pod uwagę, że premier Donald Tusk jest na tym stanowisku od sześciu, a minister obrony Tomasz Siemoniak od dwóch lat. Dziś chce się budować narodowy potencjał gospodarczy w oparciu o inwestycje w armię, ale podłoża pod osiągnięcie tego celu nie przygotowywano. Właściciel podmiotów sektora obronnego przez lata nie wykazywał konstruktywnej inicjatywy. To widać nawet dziś, państwowy Bumar w maju 2013 roku przeistacza się w „brand” Polski Holding Obronny, a trzy miesiące później jest rządowa decyzja o tworzeniu jednolitej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Znamy przykłady w wielkim biznesie, by duży podmiot tak budował swój wizerunek? Czy jakikolwiek koncern zbrojeniowy zmienia swoją nazwę i zasadniczą strukturę organizacyjną co trzy miesiące? Pierwszy pod względem przychodów w 2012 roku w rankingu prestiżowego Defense News koncern Lockheed Martin, skupiający wielkie zakłady General Dynamics, jak i „małe” Martin Marietta powstał w 1995 roku i od tego czasu nie zmienił nawet zasadniczo odcienia swojego logo.
Niestety, zbrojeniowa szyja przez lata rządziła głową. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez politycznego oparcia, walki o wpływy. Miejmy nadzieję, że premier Tusk pokaże, kto jest suwerenem polskiego przemysłu zbrojeniowego i nie zapomni, że prócz kierownictwa prowadzącego własną politykę w firmach są jeszcze tysiące pracowników, dziesiątki tysięcy kooperantów i przynajmniej 100 tysięcy członków ich rodzin. „Zaorać” tego nie można, ale użyć skalpela do usunięcia problemu już trzeba. W polskiej zbrojeniówce na dziś nie potrzeba wielkiego menadżera, nie potrzeba osoby, która ma z firmą przetrwać na trudnym rynku obronnym. Zamówienia zapewni państwo. W polskim sektorze obronnym niezbędne są porządki, tam niezbędny jest „egzekutor”, który ten porządek zaprowadzi, a potem dopiero zostanie zmieniony przez menadżera.
W komentarzu o charakterze ogólnym trudno pominąć ostatnie wydarzenia, związane z wiceministrem ON Waldemarem Skrzypczakiem i potencjalną korzyścią majątkową jaką miał uzyskać za „współpracę” z określonymi podmiotami zbrojeniowymi. Zarzuty postawiła Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Po kilku miesiącach od wyjawienia sprawy prokuratura otrzymała zawiadomienie od SKW i wszczęła śledztwo w sprawie. Zasadność zarzutów wyjaśnić ma prowadzone postępowanie i faktycznie to jest najlepsze rozwiązanie. Trudno orzec, co było powodem działania SKW, kierowanej przez generała brygady Janusza Noska, który – jako szef kontrwywiadu – podjął decyzję o skierowaniu sprawy do prokuratury. Należy zakładać jego dobrą wolę i przeświadczenie o słuszności podjętej decyzji. Nie może zgodzić się na zamknięcie sprawy i przyjęcie do wiadomości od przełożonego (premier), że źródło informacji pochodzi od kręgów związanych z dużymi koncernami czy nawet od naszego przemysłu, przyzwyczajonego do status quo i wystawiania dla resortu obrony rachunków według własnych oczekiwań.
Czy można zakładać, że SKW jest tylko narzędziem do uzyskania określonego celu – usunięcia Skrzypczaka? Bo źródło informacji o kontaktach wiceministra jest raczej z kręgu zewnętrznego. SKW wskazano kierunek, w którym potem podążyli śledczy. Wątpliwe jest bowiem, by SKW samodzielnie dotarło do takich informacji. Szumne określenie, że każdy przetarg jest chroniony kontrwywiadowczo to biurokratyczne chciejstwo. Przykład? Polskie służby nie były w stanie ostrzec resortu obrony przed izraelską firmą Aeronautics Defense Systems, która „nie popisała” się dostawami bezzałogowców Aerostar na potrzeby polskiego kontyngentu w Afganistanie (nomen omen jesienią 2012 roku Waldemar Skrzypczak zdecydował o zerwaniu umowy i przyjęciu od ADS ponad 30 mln PLN tytułem zadośćuczynienia – de facto państwo polskie uzyskało swoiste odszkodowanie, rzadki przypadek w naszej historii). Tak samo „skutecznie” SKW chroniła polskiego podatnika przed transakcjami związanymi z zakupem w Rosji silników do samolotów odrzutowych MiG-29 za ceny kilkukrotnie wyższe od rynkowych. Nie można podać danych na temat ilości obecnie sprawnych silników do tych maszyn – jednak w tym kontekście nasuwa się myśl „Polska jest jedynie tak silna, jak słabi są jej przeciwnicy...”
Przytoczone powyżej dwa przykłady już dawno powinny dać asumpt do zastanowienia się, czy kierownictwo SKW odpowiednio kieruje podległą służbą. Sprawa z przepłaconym „pilnowaniem płotu” w bazie w Malborku wydaje się tylko małym kamykiem w ogródku resortu. Służba Kontrwywiadu Wojskowego, zdaniem autora, została wmanewrowana świadomie lub nie, w określoną grę. Zarzuty dotyczące ministra Skrzypczaka, ów zaczyn jego problemów prawdopodobnie dotyczy okresu, gdy przestał być dowódcą Wojsk Lądowych, a nie był jeszcze doradcą ministra Siemoniaka, a potem jego wiceministrem (czyli lat 2009-2011). Bardzo możliwe, że jako wysoko postawiony generał rezerwy został zaangażowany do promowania określonych produktów za określone wynagrodzenie. Nawet nie ma w tym nic zdrożnego, typowa praktyka z byłymi generałami czy premierami. Pytanie tylko co dalej?
Machina zakupów dla armii nabiera tempa – z poślizgiem, ale nabiera. Zbrojeniówka ma być zreorganizowana. W takim momencie żywotny interes kraju nie pozwala na hucpę w postaci strategicznych zmian personalnych w pionie zakupów. Karawana powinna jechać dalej. Wiceminister Skrzypczak powinien mieć komfortowe warunki do prowadzenia swojego działania pod otoczką służb i polityków - struktur kontroli, tak aby jego działalności przyglądało się wiele par oczu. Ewentualnie należy od razu ministra Skrzypczaka odwołać, ale przy takim nagłośnieniu sprawy nie ma mowy, że podsekretarz stanu ds. modernizacji technicznej wojska zająknie się o lobbowaniu za kimkolwiek, a to co było w przeszłości, powinna wyjaśnić prokuratura. Nie można bowiem dopuścić by polskie marzenie o skoku technologicznym przemysłu, miejscach pracy na liniach produkcyjnych zbrojeniówki i wzmocnieniu potencjału naszych sił zbrojnych, w największym stopniu sprowadziło się głównie do korzyści w „medialno-pijarowym” sektorze. Nie o taką „polonizację” nam chodzi.
Robert Ciechanowski