2013-09-07 20:13:22
Boland Obamy nie wspiera
W języku arabskim nie ma litery „P”, stąd polscy żołnierze działający w Iraku choć na rękawach mieli naszywki z napisem „Poland” w praktyce dla miejscowych kojarzyli się z „Boland”. Tak nam te misje zagraniczne u boku Stanów Zjednoczonych zaciążyły, że wśród 5 krajów europejskich* wspierających przynajmniej werbalnie Prezydenta Obamę w jego krucjacie przeciwko postępującemu zanikowi norm w Syrii, Boland wystąpić już nie chce.
Owe 5 krajów europejskich zgadzających się z polityką Amerykanów to Turcja, Francja, Wielka Brytania (czynnie udziału w operacji nie weźmie, sprzeciw parlamentu), Włochy i Hiszpania. Mamy do czynienia z odpowiednio** pierwszą, drugą, czwartą, piątą i szóstą armią europejskiej części NATO. Zabrakło poparcia Niemiec (trzecia armia), Grecji, no i naszego kraju – Polska jest ósmą europejską "potęgą" w NATO.
Boland już pod koniec sierpnia na sejmowych schodach i ustami premiera Donalda Tuska zapowiedział brak naszego wsparcia dla szykowanej amerykańskiej operacji. Kilka dni później, z okazji rocznicy 1 września 1939 roku, owa wypowiedź została złagodzona do zrozumienia potrzeby przeprowadzenia interwencji, z jednoczesnym zanegowaniem polskiego w niej uczestnictwa.

Zaangażowanie w sojuszniczą już operację w Syrii nie ma nic wspólnego z tego rodzaju zadaniami w Iraku czy Afganistanie. Żaden polski żołnierz nie stanąłby na syryjskiej ziemi. Polityczna i ewentualnie wsparta nielicznym komponentem lotniczym nasza misja u boku Stanów Zjednoczonych dałaby nie mniejsze korzyści geopolityczne niż cała dekada polskich "wojen lądowych". Ktoś nas wtedy potrzebował, okazuje się, że głównie dla poprawy wizerunku. Może Syria to i Bliski Wschód, ale trudno znaleźć kraj z problemami z tego regionu, który byłby bliżej naszych granic. Syria to problem dla świata, dla Europy, dla naszego kraju. fot. DO SZ.
Po ponad tygodniu zabiegów, po sojuszu USA, Francji i Wielkiej Brytanii zebrała się ostatecznie grupa 10 krajów sprzymierzonych ze Stanami Zjednoczonymi (prócz państw europejskich są to jeszcze: Australia, Kanada, Japonia, Arabia Saudyjska, Korea Południowa), które rozumieją argumenty za działaniem. Nie każdy weźmie udział w operacji militarnej, nie ma zresztą takiej potrzeby i mało które z tych państw ma możliwości by takie ataki rakietowo-lotnicze móc przeprowadzić przy zachowaniu minimalizacji strat własnych i ludności cywilnej w rejonie walk. Chodzi tylko o politykę. Amerykanie znowu wiedzą, że mogą liczyć na wypróbowanych kilku sojuszników plus państw mających interesy w takim obrocie spraw wobec Assada (np. Arabia Saudyjska).
Wybaczą nawet Niemcom, wielcy przecież mogą dużo więcej i ich punkt widzenia będzie odebrany ze zrozumieniem. Polska natomiast straciła szansę by pod koniec sierpnia ogłosić wsparcie dla Stanów Zjednoczonych, szczególnie w momencie, gdy problemy wewnętrzne Wielkiej Brytanii zadecydowały o braku parlamentarnej zgody na udział sił zbrojnych Albionu w operacji syryjskiej, a najbliższym sojusznikiem USA pozostawała otwarcie tylko Francja. Była szansa, by niskim kosztem globalnym i ekonomicznym (np. deklaracja o wysłaniu małego kontyngentu lotniczego do Turcji czy na Cypr w celu wykonywania misji defensywnych w ramach obrony powietrznej) zaznaczyć własne stanowisko, przypomnieć administracji Białego Domu o tym, gdzie położona jest Warszawa, jakie ma problemy geopolityczne, militarne. Polska nie wykorzystała tej szansy, zaangażowania, które nijak można porównać z operacją w Iraku czy Afganistanie. Jednak gdy była możliwość osiągnięcia pewnych celów, nawet choćby i wizerunkowych w stosunku do naszego kraju, zrejterowaliśmy.
Owo milczenie, a w zasadzie negacja amerykańskiej polityki (Amerykanom nie potrzeba w operacji żadnego polskiego żołnierza piechoty, komponentem lotniczym można było podkreślić tylko własne zaangażowanie) może wpisywać się w politykę zagraniczną ostatnich miesięcy. Podpatrywanie Niemiec i powolne odejście od bliskich stosunków w ramach Trójkąta Weimarskiego. Warszawa oddala się od zrównoważonego sojuszu z Paryżem i Berlinem na rzecz bilateralnej osi z Niemcami.
Niemcom taki krok zostałby wybaczony, to gracz innej klasy. Polsce natomiast nie ma czego wybaczać, tak jak nikt nie pamiętał i nie będzie zawracał sobie głowy, czy ta Warszawa leży nad Dunajem czy Dniestrem.
Zmiana polityki i deklaracji dziś, niewiele już zmieni, zostaniemy oczywiście przyjęci z otwartymi rękami i dopisani do listy.
Sama operacja nie cieszy się popularnością w społeczeństwach, mających mylne wyobrażenie o jej skali i sprowadzających sojusznicze działania w Syrii do porównań z Irakiem czy Afganistanem. Z kolei rządy demokratyczne, zakładnicy sondaży, zapewne rozumiejąc powagę sytuacji nie chcą przekazać jednoznacznych deklaracji o wsparciu politycznym dla działania. Interwencja to jedyna szansa przynajmniej na wojnę domową bez broni chemicznej na dużą skalę.
Mariusz Cielma
* lista wspierających za Washington Post, deklaracje ze szczytu G20
** stany osobowe armii według danych NATO w 2011 roku.